sobota, 21 grudnia 2013

Dzień 114: już prawie święta..

Już tak blisko święta, a dopiero co grudzień się zaczynał... Moja walizka pełna ubrań, prezentów i jedzenia. Bilet na autokar do Londynu wydrukowany. Już się nie mogę doczekać niedzieli C:
Na górze zdjęcie oczywiście naszej choinki, którą w koncu udało się wczoraj przyozdobić, choć musiałam bardzo kombinować, żeby Poppy nie straciła zainteresowania po kilku minutach. Bardzo łatwo się rozprasza..




Pozwolę sobie skopiować fragment z mojej prywatnej korespondencji i wkleić tu, bo naprawdę nie chce mi się tego 2 razy pisać :)
Ostatnio miałam taką sytuację, że potem pływając w basenie cieszyłam się jak glupia, że w ogóle mogę. Bo byłam o włos od czołówki na drodze gdzie koleś jechał minimum 60 mil/h. Wyglądało to tak, że jadę taką drogą boczną, która prowadzi do okolicznych wiosek. I dojezdzam nią do głównej ulicy, która prowadzi do miasta. Trudno powiedzieć, czy jest bardzo ruchliwa, bo różnie to bywa, ale przechodząc do sedna.. stanęłam na końcu, żeby się rozejrzeć, ale jako, że dołączam do ruchu, to w lewą stronę tylko zerknęłam na początku (pamiętajmy o ruchu lewostronnym), a później już się skupiłam na prawej stronie- czy mogę wyjechać. Patrzę puściutko więc wciskam gaz i skręcam w lewo, w tym samym momencie obracając glowę w kierunku jazdy i nagle patrzę, a tu jakieś 10 metrów przede mną koleś na moim pasie wyprzedza ciężarówkę. Jedyne co zdążyłam zrobić to z rozpędu zjechać trochę na bok i na szczęście się przecisnęliśmy wszyscy, nic się nie stało. Trwało to nie więcej niż 2 sekundy. Zanim zdążyłam w ogóle spojrzeć w lusterko już go nie było, tak pędził. Straszne. I gdyby nie fart i nasz wspólny refleks to pewnie skończyłoby się czołówką.
Dalej nie wiem, czyja to była wina- myślę, że po części nas obu, bo ja nie spojrzałam drugi raz w lewo zanim ruszyłam, ale z drugiej strony on nie powinien zaczynać wyprzedzać skoro widział że zamierzam się włączyć do ruchu. Bo jak się patrzyłam w lewo zanim wyjechałam to widziałam tylko ciężarówkę, jego jesczcze nie było nawet w polu widzenia...


Miałam ostatnio okropny dzień- najgorszy jaki mi się tu zdażył od początku pobytu.

Zaczęło się od tego, że rano Host Dad pojechał z Poppy po jej koleżankę Poppy L. Mi kazał ponanosić drewna na opał, rozpalić w kominku i ogólnie przygotować dom, bo Poppy L. miała zostać na 2 dni. Z Angelą, sprzątaczką troche pogadałysmy, zjadłyśmy no i musiałam jej zapłacić 120 funtów, bo Host Dad nie miał gotówki jak zwykle.
Kiedy przyjechali z choinką zaczeło się poszukiwanie ozdób świątecznych (6 wielkich kartonów) i stojaka na drzewko. Poszlismy na dół szukać no i znaleźliśmy. Wzięłam więc pudło na górę i zaczynam rozpakowywać. Po chwili przychodzi Host Dad z pustymi rękami i mówi: Oliwia idź na dół i przynieś tu wszystkie pudła. To mnie tylko troszkę zirytowało, bo szedł na górę-mógł wziąć chociaż jedno, tym bardziej, że były duże i niektóre dość ciężkie. No, ale oczywiście przyniosłam. Po czym, za chwilę podchodzi znowu i mówi mi, że ktoś wdepnął w psią kupę i mam to sprzątnąć. To już mnie bardziej zirytowało, bo dobrze wiedziałam, że nie ktoś, tylko on i czemu ja mam to sprżatać, skoro to nie mój pies, nie pisałam się na to i równie dobrze Poppy mogłaby to zrobić. Ale wzięłam co trzeba było i powoli zaczęłam czyścić dywan (8 plam...), chociaż nie było to łatwe. W tym czasie Host Dad i Poppy L. przynosili coś z samochodu.
Gdy skończyłam, wzięłam się znowu za choinkę, a Host Dad idąc na górę zapytał, gdzie jest pies, na co ja powiedziałam, że nie wiem (przecież już jest wystarczająco duży, żeby mógł sobie sam chodzić po domu!) i wróciłam do swojego zajęcia. Oczywiście, po chwili Poppy zajęła się czymś innym, Poppy L. też się szybko znudziła, więc zostałam sama z rozplątywaniem 5 łaćuchów i światełek...
Po jakimś czasie znowu przychodzi Host Dad i mówi: jak wtedy powiedziałaś, że nie wiesz gdzie jest pies to co z tym dalej zrobiłaś? Na co ja zupełnie zaskoczona mówię, że nic, zajmowałam się choinką. A ten na to, że pies jest na dworze (od strony ulicy, a tam nie ma ogrodzenia!). Więc ja szybko poleciałam na dwór i przynoszę psa i pytam:
-kto wypuścił tego psa?
-nie wiem, nie ja.
-przecież Ty wychodziłeś na dwór, nie ja.
-ale potem jeszcze pies tu łaził, a ja Cię zapytałem dużo później gdzie on jest (co jest nieprawdą!)

I w tym momencie po prostu we mnie się zagotowało, miałam mu ochotę wyrzucić, jak mnie wkurza, że nie umie się przyznać do błędu, że mógł uważać, albo poszukać go sam i że pies sobie drzwi przecież sam nie otworzył, a nikt inny z domu nie wychodził.
Ale na szczęście nadmuchałam się tylko i po prostu bez słowa odwróciłam się na pięcie i zaczęłam rozplątywać światełka, żeby się uspokoić. To nie pomogło, bo się tylko dalej podenerwowałam, że sama muszę robić tę głupią choinkę, a przecież nawet nie spędzam z nimi świąt, więc mi to wisi, czy będą tę choinkę mieli, czy nie.

I to jeszcze nie koniec.
Potem z dziewczynami oglądałam księżniczkę i żabę Disney'a, jadłyśmy pizzę i ogólnie było okej. Do czasu.
Po bajce dziewczyny chciały obejrzeć coś jeszcze, a miały ponad godzinę do pory spania, więc powiedziałam, że okej, macie godzinę- za godzinę przyjdźcie do mojego pokoju, albo ja przyjdę tu. Poszłam więc na górę i postanowiłam wziąć gorącą kapiel, żeby się trochę zrelaksować. Łazienka z wanną znajduje się w świezo-wyremontowanym, jeszcze pustym pokoju na poddaszu. Zamknęłam więc drzwi do pokoju i do łazienki (niestety nie było zamka). Leżę sobie w wannie i nagle słyszę, że dziewczyny idą. Coś zaczęły mi mówić, a ja do nich, że kończę kąpiel, a wy idźcie się pobawić (godzina jeszcze nie minęła). Ku mojemu zdumieniu i rozdrażnieniu zaczęły mi otwierać drzwi, chichotać, wrzucać psa, znowu zamykać i tak ciągle. A ja ani wyjść nie mogłam z wanny, żeby je odgonić, krzyki nie pomagały, a zimno mi nawiewało do łazienki.
Już naprawdę nerwy w strzępkach, ale udało mi się wyczaić moment nieuwagi i owinięta w ręcznik poszłam się ubrać, a następnie dosłownie poskarżyłam się Host Dadowi (skoro moje słowa dziewczyny olewały). Na co on powiedział Poppy, że to było niegrzeczne, a za chwilę do mnie, że mogłam poczekać, aż pójdą spać (!!!)

Jako uwieńczenie dnia pies ok 3 w nocy się zrzygał w moim pokoju. No dobra, myślę, kupy po nim sprzątam, więc i to posprzątam. Pochylam się z tekturą i workiem, a tuu cała ta sterta nieprzetrawionego żarcia rusza się od robaków. Myślałam, że zaraz sama zwrócę zawartość żołądka, gdy nagle pies zaczął to zjadać (do tej pory całą mnie skręca na to wspomnienie). Więc musiałam jedną ręką go odpychać, a drugą jakoś to sprzątać. Masakra. Z samego rana od razu oświadczyłam rodzince, że ten pies już więcej nie mieszka w moim pokoju.

Wczoraj dali mu i Oskarowi tabletki na odrobacznie, więc mam nadzieję, że już będzie spokój, ale i tak FUUUUUUUUUUJ!!!!


 
 Dzisiaj z rana rodzinka wybyła chyba do Londynu, wrócą jutro po południu z gośćmi. Na szczęście ja o 17 wybywam z tego domu i wracam dopiero 26..
Więc teraz mam cały dzień, noc i pół dnia na obijanie się iii może Wiedźmin 2??? ;>

Przy okazji wesołych świąt wszystkim, którzy czytają :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz